poniedziałek, 15 czerwca 2015

Pojechała do Rumunii... i wraca...?

Ten post powstał z moich przemyśleń w ciągu ostatnich tygodni i w odpowiedzi na ogromną ilość pytań o to, kiedy wracam.


W gruncie rzeczy Bukareszt to paskudne miasto.
Stare miasto wcale nie wydaje się takie stare. I jest małe. Zwiedzanie zajmuje w sumie jakieś półtorej godziny.
Nie ma tu oszałamiającej architektury, zabytków. Większość budynków jest szara i smutna, rozpadająca się, zaniedbana.
Za to jest bardzo dużo ludzi. Za dużo ludzi.
Tramwaje i autobusy są okrutnie stare, powolne, hałaśliwe, śmierdzące, przepełnione.
Metro też jest pełne. Prawie o każdej porze dnia. I jeździ za rzadko. Metro nie powinno jeździć co 7-10 minut. A tu jeździ.
Z kolei kierowcy samochodów jeżdżą, jak chcą, ciągle trąbią, wkurzają się na siebie nawzajem i na pieszych, jazda tutaj autem to szaleństwo. Przechodzenie przez ulicę też często graniczy z ryzykowaniem życia.
Jedzenie w sklepach w gruncie rzeczy jest droższe niż w Polsce, cotygodniowe zakupy pochłaniają więcej pieniędzy, niż pochłaniałoby u nas. W dodatku nie ma krówek i kabanosów, takich polskich.
Wszędzie na ulicach wiszą kable. Czasem prawie do samej ziemi, albo wręcz się po tej ziemi włóczą, przez co łatwo jest się potknąć i wywalić.
Język brzmi jak hiszpański z rosyjskim akcentem. Czyli dziwnie. I jest trudny.
Zima jest szara i pełna błota, a to tego bywa naprawdę zimna. Za to w czerwcu temperatura skacze do 35 stopni, a wszyscy mi mówią, że „zobaczę dopiero w lipcu, co to są upały…”
Smog prawie jak w Krakowie.
Często trzeba uważać na Romów.
Mnóstwo śmieci.
Mnóstwo biedy.

A jednak…
W Krakowie nie ma tylu pięknych parków, jak tutaj. Ogromnych parków z placami zabaw, skate-parkami, ławeczkami, mnóstwem drzew i alejek, jeziorami, wypożyczalniami rowerów… Parków tak wielkich, że w samym ich sercu kompletnie zapomina się, że to nadal miasto.
Nie ma piekarni otwartych do wieczora, gdzie zawsze można kupić pysznego słodkiego Gogosa albo Placintę ze słonym serem. Nie ma parówek w cieście za 1,50zł.
Centrum wydaje się bardziej interesujące, gdy przyjrzysz się uważniej budynkom i znajdziesz te najbardziej wyjątkowe, te perełki, które wśród całej szarości sprawiają jeszcze lepsze wrażenie.
Do plastikowych pieniędzy też już się przyzwyczaiłam. Nawet je polubiłam.
Jak na tak szare miasto gdzieś we Wschodniej Europie, Bukareszt tętni nocnym życiem. Klub obok klubu, puby jeden za drugim, bary o naprawdę rewelacyjnym klimacie. Fantastyczne imprezy i drinki jakieś tańsze niż u nas.
Język, jak już się przyzwyczaisz do tego, jakim śmiesznym latyno-słowiańskim jest tworem zaczyna brzmieć naprawdę pięknie. A odkrywanie, że rozumie się coraz więcej i coraz więcej da się powiedzieć jest najlepszym uczuciem na świecie.
Ludzie najczęściej bywają pomocni i otwarci. I mocno zainteresowani co też obcokrajowcy robią w ich ojczyźnie. I tak jest nie tylko w Bukareszcie. W całej Rumunii.
A cała Rumunia jest obłędna. Morze Czarne, niesamowite Karpaty, szalone drogi wśród gór, zamki i ruiny, miasteczka pełne uroku. Historia, która łącząc, nierzadko w krwawy sposób kilka narodów na jednym terenie odcisnęła swoje piętno wszędzie. Tyle miejsc, których jeszcze nie zobaczyłam.

Podjęłam decyzję. Zostaję.
Dostałam pracę, szukam mieszkania.
Jeszcze przez jakiś czas tu będzie mój dom. Za dwa tygodnie skończy się mój EVS i zacznie się zupełnie nowy rozdział. Na pewno trudniejszy. Mam nadzieję, że też piękniejszy.

Blog będzie istniał nadal, mam wręcz nadzieję, że teraz uda mi się go naprawdę rozkręcić. Że teraz zacznę jeszcze bardziej odkrywać Rumunię i chciałabym, byście ją odkrywali razem ze mną. 

2 komentarze:

  1. Omg. No to zaskoczenie. Niesamowite rzeczy... Możemy z Julią Basistą przywieźć Ci krówki i kabanosy :*
    Jak chodzi o rozwój bloga to z mojej perspektywy fajnie, jakbyś czasem wrzuciła coś językowego... co myślisz? Wiem, że mogę sobie uruchomić google translator, ale jednak zupełnie inaczej jak masz kontekst, widzisz jak jakies slowa są na co dzień używane, jak się rozwijasz językowo lub jakich falsos amigos spotykasz, którzy powodują zabawne sytuacje :) Rumuński mnie jakoś zawsze inspirował (ok, nie zawsze, ale od klasy maturalnej, jak kilka osób z Twojej klasy poszło na filologie i musiało się go uczyć na lektoracie). Czekam na więcej informacji, co to za pracę znalazłaś, cwaniaczku!
    Z jednej strony mam takie odczucie - szacun, co za krejzolka! , a z drugiej ukłucie w sercu - czemu Ty, Magda, też czegoś takiego nie zrobisz? Besos de Cracovia, mam nadzieję, że na ŚDM wrócisz! Nie jako pielgrzym z Rumunii :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Magdalena- językowe notki bardzo chętnie, wszak po to w zasadzie tu zostaję, żeby się tego języka nauczyć. Tylko muszę pomyśleć, jak to ugryźć, żeby było dobrze ;) Dzięki za podpowiedzi i za pomysł, jak najbardziej wezmę pod uwagę! ;)
    Jeszcze masz czas, żeby coś takiego zrobić, nie krępuj się! Pakuj plecak i leć w świat!

    OdpowiedzUsuń