poniedziałek, 8 lutego 2016

Ogromna przerwa, wielkie zmiany, kaprysy pogody

Dziś będzie krótko i nudno, bo też jakoś bardzo nie ma o czym pisać.

Aż mi trudno uwierzyć, że przestałam pisać w grudniu. Były Święta Bożego Narodzenia, ostatecznie spędzone cudownie, choć ekstremalnie krótkie, bo już 27.12 musiałam wrócić do pracy.
Wkroczyliśmy w Nowy Rok z umiarkowanym hukiem fajerwerków i wszystko nadal było po staremu. Praca, praca, po pracy czasem kino, czasem spacer. Rutyna. Codzienność. Brak planów podróżniczych. Często wręcz brak ochoty na zrobienie czegoś w samym Bukareszcie. Praca na zmiany mocno daje się we znaki, jeśli chodzi o "zajęcia pozalekcyjne". Dlatego też cisza martwa zapadła i na blogu.

A potem wszystko zaczęło się dziać naraz.
Trzeba było wziąć kota do weterynarza, bo zaczęła się miotać po domu i miauczeć w nieboglosy. Okazało się, że zwyczajnie dorasta i kocura jej potrzeba. Kocura nie ma, więc przez kilka nocy musiałyśmy znosić bezsenność i słuchać kociej muzyki.

Zmieniam pracę. Nie przez miauczenie kota, po prostu zmieniam pracę. Od pierwszego marca nie będzie już call centrę, będzie HR Administration. Taki krok do przodu (mam nadzieję). Dużo powodów się na to złożyło, nie będę się tu nas tym rozwodzić. Ważne, że idą zmiany i myślę że na lepsze, tam będę miała stały grafik, zakładam, że to mi ułatwi organizowanie sobie czasu wolnego. Oczywiście fakt, że do tej pory mi się to zbytnio nie udawało może być spowodowany tym, że jestem ofermą i się nie ogarniam. Ale na razie zamierzam sobie wmawiać, że jak zacznę nową pracę, to rzeczy się zmienią.

Z działu "zajęcia pozalekcyjne", bo jednak jakieś czasem mam: trafiłam na coś absolutnie rewelacyjnego. Carmen, jedna ze współlokatorek wyciągnęła mnie z mieszkania któregoś wieczoru na Drum Jam. 15 osób siedzi w kręgu, każdy dostaje duży bęben typu djembe i przez 1,5h wszyscy łupią. Nie chaotycznie i bez sensu (no, może w niektórych momentach), ale uczymy się konkretnych rytmów, próbujemy je zgrać między sobą... CUDO. Moja djemba została w Polsce, mam nadzieję, że ma się dobrze. Prawie dwa lata nie miałam okazji tak naprawdę porządnie pograć i cieszę się jak dziecko, że trafiłam na tę grupę. Zamierzam bywać tam częściej i rzetelnie wrócić do bębnienia.

No i jeszcze różne inne drobiazgi się działy, mniej ważne, ale z mojej perpektywy sprawiające, że końcówka stycznia była szalona.


Z innej beczki. Gdyby ktoś planował przyjazd do Bukaresztu między połową grudnia a lutym i zapytał mnie, jakiej pogody może się spodziewać, powiedziałabym:  KAŻDEJ. No, może poza 30stopniowym upałem. W ciągu ostatnich pięciu tygodni przeskoczyliśmy od +10 stopni do -17, potem do +3, potem do -3, potem do +10 i tak dalej... Ale zdaje się, że nie tylko Rumunia kaprysi z pogodą... Ciekawa jestem, czy zima jeszcze wróci. Byłoby fajnie, ale z drugiej strony jakoś cieszy mnie, że już pachnie marcem i przy wejściu do metra można kupić malutkie wiązaneczki
przebiśniegów. Muszę się wybrać do parku w najbliższym czasie, pomijając fakt, że dawno nie spacerowałam w tych przybytkach miejskiej zieleni, ciekawa jestem jak to tam wygląda i czy wiosna faktycznie idzie :)