Przede wszystkim małe wprowadzenie, żeby wszystko było jasne. Jestem w Bukareszcie w ramach Wolontariatu Europejskiego. Jest nas tu sześcioro- dwie wolontariuszki z Polski oraz czwórka z Hiszpanii. Razem prowadzimy w szkole zajęcia dla dzieci (6 do 12 lat)- głównie z angielskiego, ale też z hiszpańskiego i edukacji pozaformalnej.W praktyce oznacza to naukę przez zabawę, czyli to, co dzieci lubią najbardziej. Niezależnie od miejsca na świecie.
Pierwszy dzień był dość stresujący. Zajęcia są w małych grupach, zaledwie dziesięcioosobowych. Ale nie jest zapewne dla nikogo tajemnicą, że opanowanie dziesiątki dzieci nie jest łatwe, nawet jeśli potrafisz się z nimi werbalnie porozumieć. A co dopiero, jeśli nie znasz ich języka, a one nie znają twojego... Mimo to dzielnie wkroczyliśmy do sal lekcyjnych, żeby stawić czoła wyzwaniu. Jak dla mnie- największemu wyzwaniu, z jakim przyszło mi się w życiu zmierzyć. Mieliśmy oczywiście pomoc w formie naszych rumuńskich przyjaciół z organizacji, która nas tu gości- tłumaczenia rychło okazały się dość przydatne. Krok po kroku próbowaliśmy poznać dzieciaki i wyjaśnialiśmy im zabawy, próbując przy okazji dowiedzieć się, co już potrafią powiedzieć, czy napisać po angielsku.
Każdego dnia z zachwytem odkrywałam coś nowego. Przede wszystkim to, jak bardzo chętni do zabawy i nauki są nasi podopieczni. To, co dla nich wymyślamy, naprawdę ich cieszy. Hitem tygodnia okazała się być gra "Touch Yellow". Zasady są bardzo proste- my podajemy kolor, a zadaniem dzieci jest znaleźć w klasie przedmiot w danym kolorze i dotknąć go. Zabawa oczywiście pozwala dzieciom na bieganie po sali i robienie zamieszania- myślę, że właśnie dlatego okazała się być ich ulubioną. Mimo wszystko- to takie proste, a dało tyle radości... My natomiast przy okazji nauczyliśmy się kolorów po rumuńsku.
Wchodzisz do szkoły i nagle na szyję rzuca ci się trójka dziesięciolatków, których poznałeś wczoraj na lekcji. Witają się, pytają, jak się masz. Odprowadzają pod drzwi klasy. A tam czeka na ciebie kolejne stadko gotowe do zabawy. I natychmiast okazuje się, że co najmniej połowa z nich potrafi się porozumieć po angielsku! Pomoc z tłumaczeniem raczej nie będzie dziś potrzebna. Jeśli któreś z dzieci czegoś nie rozumie, koledzy szybko mu pomogą, wytłumaczą. Niektóre nie mają żadnej bariery językowej. Jeśli umieją coś powiedzieć po prostu to mówią. Same przychodzą po lekcjach i zagadują. Wyrywają się do odpowiedzi, gdy o coś zapytamy. Oczywiście, że są i tacy, którzy rozrabiają, którzy się boją odezwać, którzy nie znają niemal ani słowa po angielsku. Ale to nic nie szkodzi. Po trochu, po trochu, mam nadzieję, że będzie coraz lepiej.
Im się naprawdę chce. To jest chyba najpiękniejsze. Zwłaszcza, że ostatnio zaczęłam się naprawdę przyzwyczajać do okrutnie postępującego powszechnego "niechcemisia". Zapytane o to, co im się najbardziej podobało i co chciałyby jeszcze na zajęciach robić, dzieci po chwili wstydu i wahania zaczęły jedno przez drugie odpowiadać.
Od zawsze powtarzałam, że nie chcę być nauczycielką. Odkąd jestem animatorką skawińskiej scholi uwielbiam pracować z dziećmi, ale to zawsze było takie "z doskoku", raz w tygodniu. Nie sądziłam, że aż tyle radości będzie mi dawało robienie tego codziennie.
Oczywiście, to dopiero pierwszy tydzień. To dopiero początek, a że był to dobry początek, radość mnie roznosi. Teraz to nic innego, jak mieć nadzieję, że tak zostanie.
Oprócz pracy w szkole raz na jakiś czas będziemy dla dzieci organizować dodatkowe zajęcia na różne tematy. Pierwszym okazało się być Halloween. I tu znów zaskoczenie- wiem, że najprostsze rzeczy są najlepsze, ale mimo to, nie pomyślałabym, że duch z papieru toaletowego i plastikowego talerza może stać się dla dziecka takim skarbem. Pod warunkiem, że jest własnoręcznie zrobiony. Podobnie z duchem ze szmatki i sznurka. A i rodzice byli zadowoleni- bawiąc się w tworzenie mumii dzieci wreszcie mogły do woli pobawić się papierem toaletowym, na co nigdy nie dostają, oczywiście, pozwolenia w domu. Nie oszukujmy się, dla nas to wszystko to też była świetna zabawa. Ale usłyszeć od jednego z rodziców "Jesteście wspaniali, że to robicie" naprawdę dodaje skrzydeł.
Przez najbliższe dwa tygodnie zajęć w szkole nie będzie. Jutro nasza zacna gromadka wyjeżdża w góry, żeby się doszkolić, a w następnym tygodniu dzieci mają wolne od szkoły. Mamy czas, żeby ochłonąć, przygotować się do kolejnych tygodni pracy.
Dziś natomiast szał za oknem. Popołudniu zaczął sypać śnieg. Dużo śniegu. I dalej sypie. Oczywiście, jak to w mieście, jest chwila śniegu, a potem już tylko błotna ciapa. Ale z perspektywy dziesiątego piętra pięknie wyglądają olbrzymie płatki śniegu, jak suną na dół na ulicę. No i mam wrażenie, że w Polsce dawno takiego sypania nie było, zwłaszcza w październiku. Mam nadzieję, że w górach pogoda nam się uda- bez śnieżycy może się obejdzie, ale marzy mi się bałwan...