czwartek, 16 października 2014

Bună dimineaţa

Pierwsze trzy dni w Bukareszcie minęły jak podczas każdej niemal podróży jaką w życiu odbyłam- czyli dwojako. Bo to tak jest, jak się przyjeżdża w nowe miejsce i robisz bardzo wiele rzeczy naraz, a do tego jeszcze nowe miejsca, nowi ludzie, nowe wszystko, nawet woda w kranie jakaś inna. I zawsze w takiej sytuacji, po kilku dniach, jak siądziesz i zaczniesz się nad tym zastanawiać, nie mieści ci się w głowie, że tak szybko te trzy dni minęły, a jednocześnie trudno uwierzyć, że to DOPIERO trzy dni, bo przecież już tyle się wydarzyło. Dokładnie tak samo jest i tym razem. No, może jednak troszkę inaczej, bo nie czuję takiego ciśnienia, że powinnam jak najszybciej zwiedzić, jak najszybciej spróbować lokalnego jedzenia, jak najszybciej postarać się zrobić tutaj cokolwiek. Mam przecież tak wiele rumuńskich tygodni przed sobą...

Podróż minęła spokojnie, chociaż oczywiście zaplanowałam ją tak, żeby było ciekawie. W tym wypadku adrenalinę miał mi zapewnić ograniczony czas na przesiadkę. Do Budapesztu miałam planowo dojechać o 22.00, a o 23.30 odjeżdża pociąg do Bukaresztu. Z dworca Keleti, położonego jakieś 4km od autobusowego Nepliget. 4km to nie drugi koniec miasta, delikatne 30min żwawym marszem, ale z 30kg bagażu w walizce i nie znając dokładnie układu ulic robi się z tego "Myszyn Ymposybul". Uprzedzając komentarze na temat walizki- i tak uważam za duże osiągniecie, że spakowałam się w jedną zaledwie walizkę i stosunkowo niewielki plecak. Szkoła Efektywnego Pakowania Mamy Jakubek- polecam!
Wracając do Budapesztu, zapłaciłam cwanemu taksiarzowi bandycką stawkę za przewiezienie mnie na dworzec. Cóż- albo kasa, albo pociąg. Wybrałam pociąg. Znając życie, jadąc metrem nie udałoby mi się na niego zdążyć... Dodatkowo zapłaciwszy niewiele więcej niż teoretycznie bym mogła, jechałam w szalenie komfortowych warunkach- czyt. miałam sypialny przedział tylko dla siebie. Ha! Dojechałam do Bukaresztu popołudniu we wtorek, całkiem wypoczęta, jak na kogoś, kto ma za sobą 24h podróży.

Pierwsze wrażenie z miasta- dość smutne i ponure. W dzieciństwie powiedziałabym "szaro-buro-papuciate". Jak do tej pory to wrażenie nie uległo zbytniej modyfikacji, ale wszystko jeszcze przede mną. Mieszkanie na 10. piętrze, przy Ulicy Przyszłości. Można by się doszukiwać głębszego znaczenia tego, że akurat przy takiej ulicy padło nam mieszkać- zostawiam to Wam.

Nie będę się na razie rozpisywać o wpółlokatorach i mieszkaniu jako takim- na to jeszcze przyjdzie czas. Na razie miałam okazję podreptać trochę przy okazji załatwiania różnych spraw po ulicach Bukaresztu i jak na wykształconą Panią Socjolog przystało staram się czynić obserwacje przy każdej okazji.

To, że w dwumilionowym mieście komunikacja miejska jest zapchana, nikogo zapewne nie dziwi. Zauważyłam jednak, że kompletnie niezależnie od kraju i narodowości są zachowania powszechnie uznawane za wkurzające, a jednak mnóstwo ludzi tak robi. Jarosław Grzędowicz w "Panu Lodowego Ogrodu" pisał o tego typu kuriozach "stała kosmiczna". Tu też takie zauważyłam. Zasada "najpierw wysiadamy, potem wsiadamy" jest jedną z najsensowniejszych niepisanych reguł społecznych o jakich słyszałam, a mimo to zawsze znajdą się ludzie, którzy będą próbowali zrobić odwrotnie. Drugi klasyk to wstawanie i próba przedostania się do drzwi w celu wysiadania w największym nawet ścisku, jeszcze zanim autobus ruszy z poprzedniego przystanku. Dlaczego o tym wszystkim piszę? Może mam dzień "hejtu" na komunikację miejską. A może po prostu to mi uświadomiło, że naprawdę istnieją "stałe kosmiczne"- rzeczy, które, choć irytujące, potrafią przybliżyć cię odrobinę do domu, nawet jeśli jesteś bardzo daleko od niego.

Z ciekawostek miejskich- bilety kupuje się w specjalnie przeznaczonych do tego budach. I zdaje się, że nigdzie indziej. Jak dokładnie działa system biletowy, nie do końca wiem, na szczęście bardziej ogarnięci ode mnie ludzie załatwili mi coś na kształt Karty Miejskiej, więc nie muszę się szczególnie przejmować biletami (wybacz, Paweł M.!).

Rzecz, o którą pytają zawsze wszyscy- CENY. Ten temat zapewne będzie przewijał się wielokrotnie, z czasem będę mieć coraz lepsze rozeznanie w różnych produktach i porównaniach między Polską a Rumunią. Jak na razie, absolutny hit tygodnia- kebab za cztery złote (Rafał W., POZDRAWIAM!). I to całkiem dobry kebab. Myślę jednak, że nie ma co się tym zbytnio sugerować. Na ten moment nawet robiąc zakupy spożywcze zazwyczaj robimy je "na szybko". Czas na porządny cenowy research jeszcze przyjdzie.

Zajęcia z dziećmi zaczynamy w przyszłym tygodniu. Byliśmy już w szkole, w której będziemy prowadzić warsztaty. To był chyba pierwszy moment rzeczywistego olśnienia w Jakubkowym Móżdżku na temat tego, co robię. I to był moment, kiedy przypomniałam sobie drugą w kolejności rzecz, jaką słyszałam najczęściej (zaraz po pytaniu "Czemu Rumunia?").
"Odważna jesteś", "Ja bym się nie zdecydował", "Podziwiam".
Ego rośnie. Ale ja się zastanawiam, czy do rzeczywiście jest odwaga, i czy to jest kwestia tego, że się "zdecydowałam". Bo mam wrażenie, że po prostu przyszedł moment, w którym poczułam, że tak trzeba. Niezależnie od tego, czy się boję i tak dalej. Mam tylko nadzieję, że z czasem mi nie przejdzie to przekonanie, że jestem w odpowiednim miejscu i czasie.

Stereotypy robią swoje. Razem ze wszystkimi ostrzeżeniami typu "uważaj, mnie tam okradli". Z całej siły staram się tego nie robić, ale najczęściej chodzę z torbą przyciśniętą łokciem do boku, tak, żeby nawet mrówka nie mogła się do niej wśliznąć. Rodzice będą ze mnie dumni- środki ostrożności przede wszystkim. A ja mam poczucie, że dałam sobie coś wcisnąć do głowy. Że rzeczywiście myślę schematami zakorzenionymi przez stereotypy. Co nie zmienia faktu, że nadal zamierzam piekielnie pilnować swoich rzeczy będąc na mieście...

Natłok wrażeń i spostrzeżeń wszelakich jest ogromny. Mam nadzieję, że z czasem to wszystko jakoś uporządkuje się w mojej głowie i zacznę pisać krócej i nieco mniej chaotycznie. A jutro może w końcu uda mi się wziąć mapkę i łapkę i pójść odkrywać rumuńską miejską dżunglę...

2 komentarze:

  1. haha, gratsy! szalony kierunek :D mam nadzieję, że po tej przygodzie trochę ci się rozjaśni i ustawi dobre myślenie ;) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. 4 kurna złote? Dlaczego ja to czytam dopiero teraz?! Wsiadam w opla i jadę do Ciebie. Widzimy się jutro ;)

    OdpowiedzUsuń