poniedziałek, 13 października 2014

Jeszcze nie...

Jeszcze piszę z Polski. Do odjazdu kilka godzin, walizka wypchana do granic możliwości już czeka w przedpokoju. A ja mam jeszcze moment na przedwyjazdową melancholię i refleksję.

Tak w ogóle to jestem Kinga. Mam 23 lata. Jest 13 października 2014 roku i jest to dzień rozpoczynający prawdopodobnie największą przygodę mojego życia. Dziś wyjeżdżam z Polski na dziewięć miesięcy. Do Rumunii. Do Bukaresztu. Na Wolontariat Europejski, czyli EVS. Ciekawych szczegółów działania tegoż wolontariatu odsyłam np. TUTAJ.

Pytaniem, które w ciągu ostatnich dwóch tygodni słyszałam najczęściej, było: "ALE DLACZEGO DO RUMUNII???" Najdziwniejsze jest to, że nie ma konkretnego powodu, dla którego to właśnie ten kraj wybrałam. Śmieję się, że to Rumunia wybrała mnie. I trochę rzeczywiście tak jest. Na wiosnę, gdy moment zakończenia studiów i obrony licencjatu zaczął niebezpiecznie szybko się zbliżać pojawiło się niezbyt proste pytanie: "Co dalej?" Uznawszy, że chwilowo edukacji mam dość, postanowiłam zrobić sobie rok przerwy. Ładnie, fancy po angielsku to się nazywa "gap year". W ramach takiego gap year można robić mnóstwo różnych rzeczy. Za namową starszej siostry zdecydowałam się spróbować "załapać" na Wolontariat Europejski. Od kwietnia przegrzebywałam strony internetowe w poszukiwaniu miejsca, organizacji i projektu, na który mogłabym wyjechać. I tak przez kilka miesięcy siałam swoim CV na lewo i prawo. Przyjaciele wiedzą, że podejść było kilka(naście/dziesiąt). Słyszeli już ode mnie hasła "Jadę do Armenii", "Jadę do Turcji", "A nie wiem, może jednak Węgry", "Finlandia, do Finlandii jadę...". Próbowałam raz za razem, ale na EVS nie aż tak łatwo się dostać. Zwłaszcza na taki długoterminowy. W końcu organizacja goszcząca musi być pewna, że wybrała kandydata, który dobrze poradzi sobie z planowanymi zadaniami. W końcu- Rumunia. Sprawa trochę last minute, w wyniku splotu różnych wydarzeń na kilka dni przed początkiem projektu okazało się, że organizacja w Bukareszcie musi znaleźć wolontariusza z Polski. Pomyślałam "A co tam, spróbuję ostatni raz tej jesieni, a potem zaczynam szukać pracy, jak normalny człowiek". Oczywiście Los udowodnił mi, że normalnym człowiekiem jednak nie jestem i 1 października dostałam maila z gratulacjami i informacją, że JADĘ. Pracować tam będę z dziećmi i młodzieżą. Z racji, że projekt w zasadzie zaczynał się właśnie 1 października, jestem nieco spóźniona do Bukaresztu... Miałam jakieś dwa tygodnie na ogarnięcie wszystkiego przed wyjazdem. To tak bardzo w moim stylu...

No i teraz siedzę na walizkach (w sumie to na jednej, ale wielkiej...) i zastanawiam się, kiedy do mnie naprawdę dotrze, co robię. Ściskałam się i żegnałam już z wieloma przyjaciółmi, tysiąc razy powiedziałam w myślach i na głos "Wyjeżdżam do Rumunii" i dalej do mnie nie dociera. Myślę, że to w dużej mierze kwestia nowoczesnych technologii. Niby wyjeżdżam na strasznie długo, ale przecież jest Facebook, Skype i stosunkowo niedrogie smsy w Unii Europejskiej. Nie jadę do dżungli, stały kontakt zarówno z rodziną, jak i z przyjaciółmi będzie się dało utrzymać. Podejrzewam, że to myślenie trochę się zmieni, jak już będę na miejscu i do Jakubkowego Móżdżka dotrze, że MIESZKAM niemal na drugim końcu Europy i że co najmniej do Bożego Narodzenia nie zobaczę NA ŻYWO nikogo z najbliższych mi osób.

Jest jeszcze jedna ciekawostka przedwyjazdowa, z którą nigdy wcześniej się nie zetknęłam, z racji, że nigdy nie wyjeżdżałam na tak długo. Nagle zauważyłam na półce z książkami rewelacyjny album o Afryce. Nagle zwróciłam uwagę na to, ile mam świetnych książek, których nigdy nie zaczęłam czytać. Nagle dotarło do mnie, że mam swój ulubiony kubek, z którego herbata smakuje jakoś lepiej, a z którego nie będę mogła pić przez kilka miesięcy,  bo chyba już się nie zmieści do walizki... Zrozumiałam, jak wiele ciekawych rzeczy mogłam od zawsze robić w domu, ale nie robiłam- najczęściej z lenistwa. Tak się mówi, że to, co się ma docenia się dopiero jak się to straci. Najczęściej się tak mówi w odniesieniu do ludzi. Ja przez ostatnie parę dni odkrywam, że tyczy się to też czasu i tego, jak można go spędzać.

Wiem, że to brzmi, jakbym leciała na całe życie na inną planetę, a nie na kilka miesięcy do Bukaresztu. Google Maps mówi, że to tylko 1215km, a ja wierzę w Google Maps. A jednak mam przebłyski, kiedy czuję się, jakbym faktycznie leciala w kosmos. Pozostaje mi wierzyć, że te dziewięć miesięcy tam wykorzystam w stu procentach i nauczę się korzystać z czasu jak najlepiej. Że po powrocie do domu znajdę chwilkę, by obejrzeć ten album o Afryce, żeby pójść na basen, i tak dalej i tak dalej. Że nauczę się nie być leniuszkiem. A Wam życzę, żebyście spróbowali się z tym zmierzyć tu i teraz, bez konieczności wybywania za granicę ;)


Mam nadzieję, że chętnie będziecie czytać moje rumuńskie nowości. Na blogu na pewno będą pojawiały się dłuższe opowiastki o mojej pracy i życiu na co dzień w Bukareszcie. Krótkie relacje na szybko i zdjęcia pojawiać się będą głównie na stronie na Facebooku "Pojechała do Rumunii". A jakbyście byli ciekawi czegoś konkretnego, piszcie na pojechaladorumunii@gmail.com :) Jeśli zmusicie mnie do poszukiwań odpowiedzi na Wasze pytania będę tym szczęśliwsza :)

La revedere!!! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz