wtorek, 22 grudnia 2015

Święta

Pierwszy raz w życiu Święta Bożego Narodzenia spędzę poza domem. Całkowita nowość. Trochę dla mnie przerażająca. Pomijając wszystko inne, pracuję jeszcze w Wigilię a potem od 28.12, więc tych świąt to będę mieć tyle, co weekendu właściwie. No i jakoś tak dużo innych argumentów się złożyło, żeby w tym roku Gwiazdki za bardzo nie obchodzić.

No, może nie tyle nie obchodzić, co zrezygnować z takiej "domowo-dekoracyjnej" otoczki. W mieszkaniu będę sama, bo współlokatorki wyjeżdżają każda do siebie. Zresztą, w Rumunii, mimo, że Boże Narodzenie też jest 25 grudnia, celebruje się nieco inaczej- Wigilia nie jest tak istotna. Przygotowywanie wypasionej kolacji tylko dla mnie mija się z celem (w sumie zaprosiłam Andrei, więc dla nas dwojga, ale i tak nie ma co przesadzać z ilością jedzenia...). Udekorowanie domu i postawienie choinki to trochę jak Festiwal Destrukcji stworzony z myślą o kocie. Generalnie- trochę miało nie być świąt.

Ale jakoś nie dało się nie ulec wszechobecnej gwiazdkowej magii i wczoraj wieczorem wyciągnęłam swoje pudło z papierniczymi materiałami a Olivia wygooglala jakieś ozdoby i w czwórkę (Olivia, Carmen, Andrei i ja), zajęliśmy się produkowaniem gwiazdek, śnieżynek, łańcuchów...


W trakcie tego szału kreatywności kot utwierdził nas w przekonaniu, że najnormalniej w świecie robimy mu nowe zabawki.



Dziś rano natomiast poszłam z Andrei na plac targowy kupić wianek z gałązek choinkowych, tu zwany Coronita, bo uznałyśmy, że choć tyle możemy powiesić.



Na placu targowym oczywiście dziesiątki stoisk z ozdobami, zabawkami, światełkami, łańcuchami... wszystko, czego dusza zapragnie. Rzędy wielkich choinek, którym sprzedawcy przycinają pieńki, żeby dopasować stojak. A na części spożywczej ciężko mi było znaleźć żółty ser (potrzebny do obiadu, nie na święta...), bo wszędzie już tylko wieprzowina bożonarodzeniowa (czyt. wszystko ze świniaka od łbów przez skórę po jelita i kopyta).

Pękłam. Kupiłam choinkę. Przyczyniła się do tego w dużej mierze paczka od Świętego Mikołaja z Polski, w której znalazłam całkiem pokaźne stadko bombek i innych bajerów. No i jednak. Drzewko stoi u mnie w pokoju i czeka na ubranie. Papierowy łańcuch wisi w przedpokoju. Blok czekoladowy chłodzi się już w lodówce. A mi w głowie grają różne świąteczne hity radiowe.



Święta będą. W Wigilię prosto z pracy lecę do Domu Polskiego załapać się na kawałek wigilii tam, a potem na 19.00 na pasterkę (cytując ks. Matei: "Wciśniemy naszą polską pasterkę między węgierską o 18.00 i rumuńską o 20.00 :)). Potem do domu i wtedy dopiero zacznę przygotowywać kolację...

A 25 grudnia zamierzam iść do cerkwi. Doszłam bowiem do wniosku, że przecież jestem w prawosławnym kraju i to jest cudowna okazja, żeby dowiedzieć się, jak celebracja wygląda u nich!
No, a w międzyczasie tego wszystkie rodzinny Skype będzie obowiązkowo :)



Radosnych świąt zatem wszystkim, co w kraju z rodziną, i wszystkim, którzy z dala od najbliższych!

A tuż po świętach czeka Was drobna niespodzianka na blogu :)