wtorek, 27 stycznia 2015

Dla językowców

Nudą wieje ostatnio, dopadła nas zimowa hibernacja, pomału się zbieramy, żeby coś z tym zrobić i jednak nie dać się do końca stłamsić codzienności. Jednakże tymczasowo postanowiłam się tu odezwać, tym razem w temacie językowym. Dla ciekawych i dla ambitnych, którzy chcą się pochwalić na salonach znajomością niszowego języka, albo próbować zagadywać do ludzi w podróży (autostopowiczów z forum pozdrawiam!)

Ok, na początek część trochę opisowa, może się Wam wydać nudnawa, nie krępujcie się - można to ominąć, dalej jest coś-na-kształt-słowniczka. Słowniczek wprawdzie też będzie dość opisowy, zawierający wskazówki kiedy jakiego zwrotu używać, jak go wymawiać i tak dalej. Mam nadzieję, że mimo to będzie w miarę czytelny.

Rumuński łatwy nie jest. Ma parę dziwnych dźwięków, których odpowiedników trudno szukać w polskim, jest kilka pułapek gramatycznych... Ogólnie jednak rzecz ujmując jest to szalenie sympatyczny język i osobiście im dłużej go słucham, tym ładniej mi brzmi.

Przed przyjazdem tutaj, od wielu osób słyszałam: "Aaa, przynajmniej z rumuńskim nie będziesz mieć problemu, rosyjskiego się uczyłaś, cyrylicę znasz." OTÓŻ NIE! Pierwsza i najważniejsza sprawa!
  Rumuński jest językiem romańskim!

Brzmi logicznie, prawda? Jakoś sporo osób o tym zapomniało, zapewne z racji, że to była republika radziecka, i że naokoło same kraje słowiańsko-języczne. Fakt, to może człowieka zmylić. Zatem pierwsza lekcja- bardziej pomoże Ci tu znajomość hiszpańskiego, czy francuskiego. Wprawdzie też nie ma co się nastawiać na zrozumienie, zwłaszcza mówionego rumuńskiego, bo jednak odległość robi swoje a języki ewoluują jak szalone. Ale przy pisanym trochę rzeczy może pomóc. Są też naleciałości z rosyjskiego, ale minimalne - kilka(dziesiąt?) słów.

No, dobra, a teraz rzeczy bardziej praktyczne. Savoir-vivre przede wszystkim, więc na początek kilka zwrotów grzecznościowych (sylaby podkreślone to te, na które pada najmocniejszy akcent):

Dzień dobry - w zależności od pory, jest kilka opcji. Najłatwiejszą i najbardziej uniwersalną jest Bună ziua , (czyt. buny ziła), czyli dosłownie "dobry dzień". Rano można też powiedzieć Bună dimineaţa (czyt. buny diminaca) a wieczorem Bună seara (czyt. buny sara).

Do widzenia - najpopularniejsze jest La revedere (czyt. la rewedere), czyli "do zobaczenia". Dla bardziej ambitnych - O zi bună (czyt. o zi buny), czyli "dobrego dnia", a wieczorem Seara bună (czyt. sara buny), czyli "dobrego wieczoru". Uwaga na to ostatnie! Może być łatwo pomylone z Sărut mâna, które, z tego, co wiem, oznacza coś w stylu "Całuję rączki" i, choć jest zwrotem dość powszechnie używanym jako "dziękuję", może być źle odebrane przez mężczyzn...

Dziękuję - pomijając tekst o cmokaniu się po łapach, w rumuńskim istnieje najnormalniej w świecie czasownik dziękować (a mulţumi). Formą dziękuję będzie mulţumesc (czyt. mulcumesk), a dziękujemy  - mulţumim (czyt. mulcumim). Często można się też spotkać z Merci lub Merci frumos (czyt. mersi frmos)

Nie ma za co - Cu placere (czyt. ku placzere), dosłownie "z przyjemnością"

Proszę - w przypadku "poproszę coś", np. w sklepie mówimy co chcemy i kończymy zwrotem Vă rog (czyt. wy rog). W przypadku, gdy kogoś nie dosłyszeliśmy, mówimy Poftim?. To takie grzeczniejsze "Co?"

Przepraszam - Mă scusaţi (czyt. my skusac). Można też coś w stylu Scusa, jak we włoskim, i prawdopodobnie też będzie zrozumiałe. 

Nie mówię, nie rozumiem - absolutna podstawa, jedyne zwroty oprócz "dziękuję", których używałam przez kilka pierwszych tygodni tutaj. Nie mówię po rumuńsku - nu vorbesc romaneşte (czyt. nu worbesk romaneszte). Nie rozumiem - nu inţeleg (czyt. nu inceleg)

Rzeczy praktyczne, cz. 1. Czyli gdzie coś jest, czy ile kosztuje. Pułapką przy takich zwrotach jest to, że jeśli spytacie po rumuńsku, dostaniecie też odpowiedź po rumuńsku. A wtedy - patrz: nie mówię, nie rozumiem, i jest szansa, że rozmówca spróbuje powtórzyć dokładnie to samo, tylko głośniej. A wtedy - ponownie patrz: nie mówię, nie rozumiem, i jest szansa, że dorzuci jakieś gesty, które jednak pomogą Wam zrozumieć (Rumuni to pomocny naród). A wtedy będziecie mogli wykorzystać zwrot mulţumesc!

Gdzie jest? - Unde e? (czyt. unde je?) Na końcu takiego zdania oczywiście dorzucacie nazwę miejsca, którego szukacie, ulicę, cokolwiek. Wsłuchując się w potok rumuńskich słów wylewanych przez zaczepionego przechodnia możecie spróbować wyłapać dreapta (czyt. drapta) lub stănga (czyt. stynga), czyli prawo  i lewo. Ewentualnie înainte (czyt. ynajnte) czyli prosto. I to już może jakoś Wam pomoże dotrzeć do celu.

Ile kosztuje? - Cât costă? (czyt. kyt kosty?). Tu pojawia się kwestia numerków. Jeśli sprzedawca skuma, że nie rozumiecie, gdy powie Wam, "patruzecesisapte", może okazać się na tyle pomocy, że powie pojedynczymi cyframi - np. cztery siedem zamiast czterdzieści siedem. A zatem liczby od 1 do 10:
Unu, doi (albo două), trei, patru, cinci, şase, şapte, opt, nouă, zece
czyt. unu, doi/doua, trei, patru, czincz, szase, szapte, opt, noua, zecze.

Teraz możecie się też pochwalić na salonach, że umiecie liczyć do dziesięciu po rumuńsku. Tadaaa! :)


Ok, na koniec (choć nie jest to ostatnia notka językowa), kilka ciekawostek:

După po rumuńsku znaczy "później". Często to słowo słyszę nawet od dzieci, po jakimś czasie przestaje być pocieszne, ale na początku zawsze się śmiałam.
Pierdut - forma przeszła od czasownika "zgubić". Na ogłoszeniach o zaginionych psach, czy kotach zawsze nagłówek krzyczy wielkimi literami PIERDUT. Z tego jeszcze się nie przestałam śmiać...
Ceapă - czyt. ciapa. Cebula. 

No i teraz możecie powiedzieć "după am pierdut ceapă", a jakby się ktoś czepiał, to wszak to tylko historia o tym, jak zgubiliście cebulę...

Idąc w Sylwestra rano przez plac targowy z polskimi przyjaciółmi, którzy mnie odwiedzili, usłyszeliśmy nagle wrzask BOMBY-RAKIETY-PETARDY!!!! Też łatwo było zrozumieć, a i radość wielka. Lopata to też łopata. Ale są i słowa, które robią trochę zmyłkę. Na przykład calculator to komputer. 
Z drugiej strony, można łatwo udowodnić, że rumuński jest bardzo prosty. No bo, kto z Was nie zrozumie zdania:

Calorifer e defect. Trebuie reparat.

No, czyż to nie jest piękne?

Słowniczek będzie kontynuowany, czekam na sugestie, czego chcielibyście się z niego dowiedzieć. 

LA REVEDERE!

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Jak się stopuje w Rumunii- doświadczenie pierwsze

Mam za sobą pierwsze doświadczenie stopowe w Rumunii. W ten weekend pojechałam z Bukaresztu do Arad i z Arad do Sibiu (łącznie około 830 km). Wrażenia mam dość zróżnicowane, ale postaram się jakoś w miarę niechaotycznie opisać ogólne odczucie.




O stopowaniu w Rumunii słyszałam poniekąd skrajne opinie. Z jednej strony obczytałam się, że to autostopowy raj i czeka się krótko, że ludzie chętnie biorą i tak dalej. Z drugiej - że drogi paskudne więc jeździ się okrutnie wolno, że dość popularne jest tutaj podwożenie ludzi (zwłaszcza na krótkich dystansach) za drobną opłatą, więc dobrze powiedzieć na początku, że nie ma się kasy. No i że z komunikacją krucho, bo Rumuni po angielsku nie mówią.

Tego mojego doświadczenia to tutaj jak na razie nie będzie zbyt wiele. Nie sugerujcie się wszystkim, co tu przeczytacie. Mam nadzieję, że z czasem będę tu miała okazję stopować więcej - wtedy będę dorzucać kolejne spostrzeżenia. Jak na razie nie było najgorzej.


Podróżowaliśmy w dwójkę - Alvaro i ja. Wystartowaliśmy z Bukaresztu w czwartek około 9.00, usadziliśmy się na wylotówce, ale jeszcze w miejscu dość zabudowanym. Bukareszt jest jednym z tych miast, z których da się bez większego problemu wydostać stopem. W kierunku zachodnim i zachodnio-północnym ulica "Bulevardul Iuliu Maniu" płynnie przechodzi w autostradę. A na tę ulicę dojeżdża się metrem- linia czerwona w kierunku Preciziei, stacja Pacii. Po wyjściu z metra wystarczy przejść kilkaset metrów i można łapać. Są przystanki autobusowe i stacje benzynowe. Także jest dobrze. Z tego, co wiem, na wschód wyjazd wygląda mniej więcej podobnie. Ale jeszcze tego nie sprawdzałam ;)

Po 20 minutach czekania zatrzymała się osobówka i pan powiedział, że zawiezie nas do Ramnicu Valcea, czyli jakieś 170 km. Dobrze jest! Spory kawał drogi, autostrada rzeczywiście zacna, potem, za Pitesti zrobiło się gorzej. Ale i tak poszło szybko i tuż po 11.00 mieliśmy za sobą mniej więcej 30% trasy. I tu trafiliśmy na najlepszy autostopowy spot ever. Tuż za skrzyżowaniem drogi z Bukaresztu z drogą z Targu Jiu jest miejsce, gdzie kierowcy widzą cię z daleka, a tuż za Tobą jest spory kawał pobocza, na którym mogą zatrzymać się nawet TIRy. Wysiedliśmy z osobówki, ustawiliśmy się tam, Alvaro zdążył mi zrobić zdjęcie (widoczne na górze ;)), po czym nawet rękawiczek nie miał czasu założyć, bo zatrzymała się furgonetka. Dwóch miłych panów w średnim wieku, okazało się, że jadą prawie do Arad. BINGO! Spędziliśmy z nimi kolejne kilka godzin podróży, naszą cudownie łamaną "rumuńszczyzną" próbując nawiązać jakąś konwersację. Ostatecznie pojechali 20 kilometrów dalej niż mieli i w ten sposób podwieźli nas niemal do samego miasta, A przynajmniej gdzieś, skąd się dało złapać tramwaj. Pierwszy kontakt z autostopem w Rumunii- fantastyczny. Mili, pomocni ludzie, szybko się łapało, no bajka! Nawet nie musieliśmy mówić tego, że nie mamy kasy, jakoś nikt nie zażądał. Może wiedzą, że jak ktoś z kartką, na długi dystans, z plecakiem, to raczej podróżnik, niż lokalny, szukający szybkiego transportu do sąsiedniego miasteczka... Mój poziom rumuńskiego nie pozwolił mi o to spytać...



W piątek postanowiliśmy odwiedzić Timisoarę, również stopem. Trafiliśmy na Kosmina. Kosmin mówił całkiem nieźle po angielsku. Jest międzynarodowym kierowcą, ma 8-letnią córkę, a wkrótce urodzi mu się syn. Nawijał do nas całą drogę, dostaliśmy od niego Fantę i numer telefonu, bo tego samego dnia miał wracać do Arad i powiedział, że może uda mu się nas zgarnąć. Ostatecznie się nie zgadaliśmy, ale i tak Kosmin jeszcze podniósł moje mniemanie o stopie w Rumunii.

Gorzej było w niedzielę, gdy wracaliśmy. Niedziela rano, ruch zerowy. Stanęliśmy na wylocie z Arad. Po raz kolejny okazało się, że Rumuni są mili i pomocni. Kilka osób podchodziło do nas i radziło, żeby podejść trochę dalej- bo tam jest stacja benzynowa, bo jeszcze kawałek dalej jest skrzyżowanie i stamtąd wyjeżdżają ciężarówki... Mimo to, złapanie kogoś zajęło nam godzinę. Pan podwiózł nas zaledwie kilkadziesiąt kilometrów (choć początkowo miał nas zabrać do Devy) i znów zostaliśmy w czarnym lesie. Ostatecznie po raz kolejny się nam względnie poszczęściło- kierowca sporego dostawczaka zabrał nas do Sibiu. Po drodze rozmawialiśmy zaskakująco dużo ("rumuńszczyzną"), opowiadał o swojej rodzinie, o Rumunii, pytał nas o wolontariat... Bardzo było miło. Mimo to, niecała połowa trasy zajęła nam niemal cały dzień. Byliśmy wymęczeni po weekendzie, nie chcieliśmy stopować po ciemku bez możliwości spania gdziekolwiek, musieliśmy tego samego wieczoru wrócić do Bukaresztu... Przedyskutowawszy sprawę, podjęliśmy decyzję, że w Sibiu łapiemy autobus. Nasz cudowny kierowca pomógł nam znaleźć stronę internetową dworca, zadzwonił spytać, czy trzeba rezerwować bilety, w międzyczasie jeszcze próbował z pomocą CB Radia przerzucić nas do Tira na polskich numerach, z którym co rusz mijaliśmy się na autostradzie. Ostatecznie podrzucił nas prawie pod dworzec autobusowy.

Mimo, że tego drugiego dnia szczęście nam nie dopisało, jak na razie mam bardzo pozytywne odczucia, co do stopa. Pech, to pech, nawet w autostopowych rajach zdarzają się gorsze dni. Ale od tych, którzy nas podwozili doświadczyliśmy tyle dobroci, że nie zraziłam się absolutnie. Także jeszcze się tu będą pojawiać kolejne doświadczenia autostopowe :)

Rumuński słowniczek autostopowy!

-Unde merge? --> Dokąd pan jedzie? (czyt. unde merdże)
-Bună ziua! --> Dzieńdobry (czyt. buny ziła)
-Mulțumesc --> Dziękuję (czyt. mulcumesk)  UWAGA: "dziękuję" działa tak samo, jak w polskim- jest czasownikiem. W liczbie mnogiej więc należy powiedzieć "Mulțumim" (dziękujemy). Często używa się też fomy "Merci" (jak we francuskim) lub "Merci frumos",(jak we francuskim + rumuńskie "pięknie")
-Drum bun! --> Szerokiej drogi (dosł. dobrej drogi, czyt. drum bun)
-Sunt student, nu am bani --> jestem studentem nie mam pieniędzy, czytane tak, jak pisane :)

Oczywiście, istnieje spore ryzyko, że kierowca uzna, że mówicie po rumuńsku i zacznie do Was nawijać. Wtedy warto powiedzieć też

-Nu vorbesc limba romăna --> nie mówię po rumuńsku (czyt. nu worbesk limba romyna)
-Nu ințeleg --> nie rozumiem (czyt. nu inceleg)

Cóż, powodzenia! Kciuki w górę ;)

środa, 14 stycznia 2015

Złamać rutynę!

Nowy Rok zaczęliśmy z mnóstwem energii i ochotą na robienie nowych rzeczy. I robimy - oprócz wszystkiego, co robimy razem, każdy to, co lubi i we własnym zakresie. No, bo przecież mamy się tu rozwijać, tak? Toteż się rozwijamy! A przynajmniej taki jest plan!
Mimo to znów zaczyna się robić dość rutynowo. Szkoła, biuro, lekcje rumuńskiego. W domu - zakupy, gotowanie i sprzątanie. Czasem wyjdziemy na piwo, czasem zagramy w DiXit. Odwiedzają nas znajomi i wtedy imprezujemy. Ot, normalka.

Żeby od tej rutyny nie zgłupieć do reszty, postanowiliśmy z Alvaro ruszyć zady z domu i pojechać w kraj. Jest ku temu jeszcze jeden, ważniejszy powód. W Arad, oddalonym od Bukaresztu o 550 km, nasi przyjaciele również realizują EVS-owy projekt. Anna i Ana z Gruzji oraz dwóch Francuzów - Sean i Clemont. Z tym, że ich projekt kończy się już w tym miesiącu, więc poczuliśmy się w obowiązku, by ich odwiedzić i się pożegnać. Bóg jeden wie, czy jeszcze kiedyś się spotkamy. Taki jest urok znajomości zawiązanych w międzynarodowych warunkach. Mimo wszystko czujemy się jakoś ze sobą związani i chcielibyśmy ten rozdział w Rumunii zamknąć, licząc na to, że kontakt utrzyma się, a jeśli będzie okazja, zobaczymy się, gdziekolwiek by to nie było.

A zatem jutro z samego rana ruszamy w trasę. STOPEM! Nareszcie! Mój kciuk już był trochę smutny. Jakimś sposobem jestem ostatnią z naszej ekipy, która jeszcze tu w Rumunii nie stopowała (choć ogólnie z początku byłam jedyną, która w ten sposób w ogóle podróżowała). Czas na mnie! Stopowanie w Rumunii to podobno pestka. Choć słyszałam też, że generalnie dość popularne jest tutaj podwożenie się za pewną opłatą z miasteczka do miasteczka. Głównie dlatego, że lokalne PKSy trochę jeżdżą jak chcą, a pociągi okrutnie się wloką. Warto więc nadmienić "Nu am bani" co oznacza po prostu nie mam pieniędzy. Jutro w końcu przekonam się, czy rzeczywiście jest tak, jak piszą autostopowicze na forach. Kciuk w górę i do przodu!!!!! Kolejny wpis oczywiście z wrażeniami zarówno z podróży, jak i z weekendu samego w sobie :)

niedziela, 4 stycznia 2015

Noworoczne postanowienia

Nowy Rok jak zwykle sprzyja postanowieniom. Że coś się będzie bardziej lub mniej, że coś się zacznie, z czymś się skończy. EVS też czemuś takiemu sprzyja. A połączenie wyjazdu na długoterminowy wolontariat z Nowym Rokiem to już prawdziwa postanowieniowa bomba. Przekonałam się o tym w ciągu ostatnich kilku dni.

Jest nas tu sześcioro. I każde z nas przyjechało w październiku z jakimś celem. Odnaleźć powołanie, rozwinąć swoje umiejętności, kreatywność, nauczyć się niezależności, nabrać doświadczenia, poznać nową kulturę, język, ludzi, podróżować, imprezować... Każde z nas ma swoje wyobrażenia i plany na temat tego, co chce tu osiągnąć.. Złożyło się tak, że po pierwszych dwóch miesiącach wszyscy wyjechaliśmy na święta do domów. Ten tydzień był dla nas nie tylko czasem z przyjaciółmi i rodziną. W pewien sposób był też czasem na przemyślenia. Na zrewidowanie tego, co udało się do tej pory a co nie, i dlaczego.

Wróciliśmy do Bukaresztu. I nastał Nowy Rok. Czeka nas tu jeszcze sześć miesięcy. Z rozmów, które zrodziły się między mną i współlokatorami wynika, że wnioski mamy podobne. Trzeba te sześć miesięcy wykorzystać w stu procentach. W dużej mierze te pierwsze dwa miesiące tutaj upłynęły nam na wdrażaniu się we wszystko i próbie odnalezienia się w absolutnie dla nas nowej sytuacji. Teraz wiemy już na czym stoimy, jak to wszystko wygląda, czego się spodziewać. Wiemy, czego chcemy od pobytu tutaj. Czas zacząć to realizować. Czas zacząć korzystać z czasu, który został nam tu dany. I z miejsca, w którym jesteśmy. Nieważne, czy chodzi o pracę, zabawę, ludzi, obowiązki, czy rozrywki- co do jednego jesteśmy zgodni. Te pół roku ma się stać dla nas błogosławieństwem. Tak, żebyśmy wyjeżdżając stąd w lecie, byli przekonani, że to, co się tu działo, było dobre. Że nie rozczarowaliśmy samych siebie.

Plan jest ambitny, a czy uda się go wykonać, to się okaże. Moje osobiste postanowienia? Częściej pisać na blogu :) Angażować się bardziej w pracę. Nie marnować czasu na głupoty. Jest też kilka bardziej prywatnych, ale te zostawię dla siebie.

Graliśmy wczoraj w DiXit. Dla niewtajemniczonych- DiXit to genialna gra, w której generalnie chodzi o skojarzenia do obrazków. W mojej kolejce podałam skojarzenie EVS i dałam tę kartę:



Zgadli wszyscy. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że wszyscy myślimy podobnie. EVS to droga. Zaczynamy jako robaczki, a skończyć możemy jako motyle lub jako ćmy. Postanowiliśmy, że chcemy być motylami. A zatem postanowienie noworoczne- stać się motylem!

piątek, 2 stycznia 2015

Szczęśliwy Nowy Rok



Od kilku dni przy Ulicy Przyszłości panuje niewiarygodny chaos. Ale taki bardzo pozytywny. Odkąd przyjechałam w mieszkaniu śpi około 15 osób, czyli ponad dwa razy więcej, niż mieszka nas tu normalnie. Ciągle okazuje się, że brakuje np. mleka, chleba albo... papieru toaletowego, no bo jakoś tak wszystko szybko się rozchodzi przy takich tłumach... Ale jest DOBRZE.

Nowy Rok przywitaliśmy w ponad 20-osobowym gronie reprezentantów bodajże ośmiu narodowości. W przygotowania włączyli się wszyscy, więc prace nad sylwestrowym stołem i ogólną oprawą imprezy toczyły się równolegle w kilku pokojach. Było mnóstwo dobrego jedzenia, mnóstwo muzyki i mnóstwo śmiechu. I mnóstwo języków, w których się porozumiewaliśmy. O północy zjedliśmy 12 winogron na dwanaście uderzeń dzwony (hiszpańska tradycja) i z perspektywy dziesiątego piętra obejrzeliśmy fajerwerki. Czy też, jak to wołali rumuńscy sprzedawcy na targu w sylwestrowy poranek: "BOMBY, RAKIETY, PETARDY!!!!"

Winogrona pakowane po 12- do zjedzenia o północy.


Dzień następny minął oczywiście pod znakiem spania do południa, wspominania dnia poprzedniego, sprzątania, oglądania zdjęć i zaśmiewania się z tego, co się działo. Mróz ściął całe miasto, więc wyjście z domu nie było zbyt kuszącą perspektywą. Po szalonej ostatniej nocy roku pierwsza noc roku minęła nam bardzo spokojnie przy filmie i popcornie.

Najcudowniejsze w tym wszystkim jest to, jak wiele przy okazji całej tej zabawy się uczymy i doświadczamy. Wczoraj piliśmy prawdziwą turecką kawę, taką maleńką, z kieliszków na wódkę zresztą... Mieliśmy też okazję spróbować ormiańskiej herbaty, hiszpańskiego omletu, tureckiego czegoś-na-kształt-sosu z granatów (rewelacja do sałatek i do chleba i podobno bardzo zdrowe!), polskie kabanosy też zrobiły furorę, a dziś jeszcze zrobiłyśmy prawdziwego galicyjskiego grzańca. I to wszystko w Rumunii!