wtorek, 30 czerwca 2015

Koniec

30.06.2015- projekt EVS "TRY- Together for Romanian Youth" oficjalnie się zakończył. Mamy za sobą szalony tydzień "ostatnich"- ostatnie spotkania z koordynatorami, ostatnie wyjścia na piwo, ostatni spacer w parku.

Jedno po drugim, moi nowi przyjaciele, współlokatorzy i współpracownicy pakują swoje ogromne walizy i wyjeżdżają. Upychają do plecaków 9 miesięcy życia tutaj i wracają do swojej rzeczywistości.

Moja rzeczywistość zostaje tu. Muszę siedzieć w połowicznie pustym pokoju (rzeczy Laury zniknęły, moje dalej są wszędzie) i próbować sobie wmówić, że "to nie jest koniec tylko nowy początek". Ściema. To jest koniec. Oczywiście tylko pewnego etapu, pewnego rozdziału. Wierzę, że utrzymamy kontakt, będziemy się odwiedzać, rozmawiać, wymieniać doświadczeniami. Ale nigdy już nie będziemy w szóstkę mieszkać razem. Nie będziemy razem pracować i się bawić. Gotować, sprzątać i dyskutować. To, co było nam dane przez ten czas już nigdy się nie powtórzy i choć jestem najszczęśliwszym stworzeniem na Ziemi, że mogłam to przeżyć, nie potrafię nie być smutna, że się skończyło.

Nauczyłam się i przeżyłam więcej niż mogłam to sobie wyobrazić. W październiku nie miałam pojęcia do czego jadę. Rzeczywistość przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Od każdego z wolontariuszy wiele się nauczyłam i trudno mi po prostu przejść obojętnie obok faktu, że już nie będzie gotowania z Alvaro, nocnych dyskusji z Tomasem, plotek z Sarą, z Anetą wyjaśniania reszcie polskiej rzeczywistości, dzielenia pokoju z Laurą...

Mieszkanie robi się coraz bardziej puste. Wkrótce opustoszeje całkowicie. A my wszyscy przeniesiemy się z Ulicy Przyszłości w prawdziwą przyszłość...

Kinga, Laura, Alvaro, Tomas, Sara i Aneta- szóstka z ekipy TRY. Moja rodzinka.
Modern Art Event, kiedy to wszyscy postanowiliśmy wyglądać artystycznie. 

wtorek, 23 czerwca 2015

To nie koniec, to nowy początek!

To zdanie prześladuje nas przez ostatnie dni. Wszyscy nam to mówią. I do nas też zaczyna docierać. Coś się kończy. Kończy się nasz EVS. Zajęć nie mamy w sumie już od dawna. Ale wciąż jesteśmy tu. Wciąż mamy do uzupełnienia rozliczenie finansowe z pobytu tutaj, wciąż musimy dokończyć parę drobiazgów. Pomału zdajemy sobie sprawę, że to ostatnie dni, które spędzamy razem. Dlatego staramy się je wykorzystać na maksa. W sobotę zaprosiliśmy mnóstwo znajomych i zrobiliśmy ostatnią dużą imprezę. Wczoraj koordynator projektu zaprosił nas na nieformalne zakończenie przy piwie na Starym Mieście, a w najbliższą sobotę rano będziemy mieć też oficjalną ewaluację. Jutro idziemy do bukareskiego parku wodnego. W czwartek część ekipy chyba po raz ostatni pojedzie do Brasov...

W niedzielę mieliśmy ostatnie grupowe spotkanie z mentorami. Raz na jakiś czas takie spotkania się odbywały. Mieliśmy okazję ponarzekać na organizację, dowiedzieć się co robić w przypadku problemów, poznać się lepiej, popracować nad naszą pracą w grupie, pochwalić się czymś dobrym... Wczorajsze spotkanie było rodzajem naszej prywatnej ewaluacji. Wróciliśmy do momentu sprzed roku, przed przyjazdem tutaj i staraliśmy się przeanalizować, co się zmieniło. Czego się nauczyliśmy. Jak my ewoluowaliśmy. Swoją wizualizację "ścieżki" z papierów, rysunków, obrazków do Dixita i innych drobiazgów zakończyłam domkiem i stwierdzeniem, że doszłam do momentu, gdzie Rumunia stała się moim drugim domem.

Dostaliśmy też nasze listy sprzed ośmiu miesięcy. Na początku pobytu tutaj mentorzy poprosili nas, żebyśmy napisali list do siebie, którzy oni przechowają i oddadzą nam pod koniec projektu. Ciekawie było przeczytać, co myślałam wtedy. Jakie miałam nadzieje, spostrzeżenia, wrażenia. Dochodzę do wniosku, że chyba raz na pół roku albo raz na rok będę taki list do siebie pisać i wracać do niego po wyznaczonym czasie. Spojrzenie wstecz na swoją perspektywę w ten sposób daje naprawdę dobry obraz, tego, kim byliśmy wcześniej... Najciekawsze jest to, że w tym liście napisałam: "Kto wie, może za te dziewięć miesięcy Rumunia stanie się Twoim drugim domem..."

Dla mnie te wszystkie "ostatnie" wyglądają inaczej. Nie mam poczucia, że już za kilka dni będę w domu. Nie czuję tego strachu połączonego z podekscytowaniem - co mnie czeka w Polsce, wreszcie zobaczę rodzinę i znajomych. Trochę mi tego brakuje. Widząc, jak reszta ekipy się zachowuje, zaczynam naprawdę tęsknić za krajem i chciałabym pojechać do Polski choć na kilka dni...
Dla mnie perspektywa zmiany jest inna. Już za tydzień zacznę pracować. Będę się przeprowadzać. Wszyscy moi najbliżsi tutaj przyjaciele wyjadą. Zacznie się prawdziwe życie w Rumunii- nie w tak bardzo międzynarodowym towarzystwie, bardziej na własną rękę. Czasem mnie to cieszy, czasem przeraża. Ale wierzę, że będzie dobrze. Mam bardzo dużo nadziei...


poniedziałek, 15 czerwca 2015

Pojechała do Rumunii... i wraca...?

Ten post powstał z moich przemyśleń w ciągu ostatnich tygodni i w odpowiedzi na ogromną ilość pytań o to, kiedy wracam.


W gruncie rzeczy Bukareszt to paskudne miasto.
Stare miasto wcale nie wydaje się takie stare. I jest małe. Zwiedzanie zajmuje w sumie jakieś półtorej godziny.
Nie ma tu oszałamiającej architektury, zabytków. Większość budynków jest szara i smutna, rozpadająca się, zaniedbana.
Za to jest bardzo dużo ludzi. Za dużo ludzi.
Tramwaje i autobusy są okrutnie stare, powolne, hałaśliwe, śmierdzące, przepełnione.
Metro też jest pełne. Prawie o każdej porze dnia. I jeździ za rzadko. Metro nie powinno jeździć co 7-10 minut. A tu jeździ.
Z kolei kierowcy samochodów jeżdżą, jak chcą, ciągle trąbią, wkurzają się na siebie nawzajem i na pieszych, jazda tutaj autem to szaleństwo. Przechodzenie przez ulicę też często graniczy z ryzykowaniem życia.
Jedzenie w sklepach w gruncie rzeczy jest droższe niż w Polsce, cotygodniowe zakupy pochłaniają więcej pieniędzy, niż pochłaniałoby u nas. W dodatku nie ma krówek i kabanosów, takich polskich.
Wszędzie na ulicach wiszą kable. Czasem prawie do samej ziemi, albo wręcz się po tej ziemi włóczą, przez co łatwo jest się potknąć i wywalić.
Język brzmi jak hiszpański z rosyjskim akcentem. Czyli dziwnie. I jest trudny.
Zima jest szara i pełna błota, a to tego bywa naprawdę zimna. Za to w czerwcu temperatura skacze do 35 stopni, a wszyscy mi mówią, że „zobaczę dopiero w lipcu, co to są upały…”
Smog prawie jak w Krakowie.
Często trzeba uważać na Romów.
Mnóstwo śmieci.
Mnóstwo biedy.

A jednak…
W Krakowie nie ma tylu pięknych parków, jak tutaj. Ogromnych parków z placami zabaw, skate-parkami, ławeczkami, mnóstwem drzew i alejek, jeziorami, wypożyczalniami rowerów… Parków tak wielkich, że w samym ich sercu kompletnie zapomina się, że to nadal miasto.
Nie ma piekarni otwartych do wieczora, gdzie zawsze można kupić pysznego słodkiego Gogosa albo Placintę ze słonym serem. Nie ma parówek w cieście za 1,50zł.
Centrum wydaje się bardziej interesujące, gdy przyjrzysz się uważniej budynkom i znajdziesz te najbardziej wyjątkowe, te perełki, które wśród całej szarości sprawiają jeszcze lepsze wrażenie.
Do plastikowych pieniędzy też już się przyzwyczaiłam. Nawet je polubiłam.
Jak na tak szare miasto gdzieś we Wschodniej Europie, Bukareszt tętni nocnym życiem. Klub obok klubu, puby jeden za drugim, bary o naprawdę rewelacyjnym klimacie. Fantastyczne imprezy i drinki jakieś tańsze niż u nas.
Język, jak już się przyzwyczaisz do tego, jakim śmiesznym latyno-słowiańskim jest tworem zaczyna brzmieć naprawdę pięknie. A odkrywanie, że rozumie się coraz więcej i coraz więcej da się powiedzieć jest najlepszym uczuciem na świecie.
Ludzie najczęściej bywają pomocni i otwarci. I mocno zainteresowani co też obcokrajowcy robią w ich ojczyźnie. I tak jest nie tylko w Bukareszcie. W całej Rumunii.
A cała Rumunia jest obłędna. Morze Czarne, niesamowite Karpaty, szalone drogi wśród gór, zamki i ruiny, miasteczka pełne uroku. Historia, która łącząc, nierzadko w krwawy sposób kilka narodów na jednym terenie odcisnęła swoje piętno wszędzie. Tyle miejsc, których jeszcze nie zobaczyłam.

Podjęłam decyzję. Zostaję.
Dostałam pracę, szukam mieszkania.
Jeszcze przez jakiś czas tu będzie mój dom. Za dwa tygodnie skończy się mój EVS i zacznie się zupełnie nowy rozdział. Na pewno trudniejszy. Mam nadzieję, że też piękniejszy.

Blog będzie istniał nadal, mam wręcz nadzieję, że teraz uda mi się go naprawdę rozkręcić. Że teraz zacznę jeszcze bardziej odkrywać Rumunię i chciałabym, byście ją odkrywali razem ze mną.