piątek, 20 maja 2016

Wiosna rozkwita!

O ile zima w Bukareszcie, jak w każdym większym mieście, jest na ogół paskudna i wprowadza mnie w stan zgoła depresyjny, o tyle wiosną rozkwitam tutaj z całym miastem.

O tym, że Bukareszt obfituje w parki, już wiecie, bo wspominałam to niejednokrotnie. Nadal jest to, moim zdaniem, jedna z najlepszych cech tego miasta i zachwyca mnie nieustannie. Zwłaszcza wiosną właśnie. Każd park i skwerek wybucha zielenią, roi się tam od ludzi z psami, dzieci na rolkach i spacerujących par. Wszędzie pachnie kwiatami, świeżo skoszoną trawą i trochę glonami... Wiecie, taki charaksterystyczny zapach nad wodą...


Zielono mi! Herastrau i Park Circului

Staram się z tych parków i zieleni korzystać, ile wlezie, choć ostatnio było to utrudnione ze względu na pogodę, która była przerażająco kapryśna. Z rana pełne słońce, a potem nagle burza i ulewa. Niebawem aura powinna się ustabilizować, wszyscy już wypatrują letnich bukaresztańskich upałów.

Bez kwitnący, jak szalony, pierwsze wyjście Tequili na świat i rzeka Dambovita, widok z ulicy przed moim biurem.
Ogromnym plusem parków w Bukareszcie jest nie tylko to, że one SĄ. Są świetnie zagospodarowane, wszędzie są ławeczki, gdzieniegdzie altanki, w każdym parku jest co najmniej kilka placów zabaw dla dzieci, stoiska ze słodyczami, piciem i watą cukrową lub gotowaną kukurydzą. To zresztą też tworzy swoistą zapachową aurę letniego festiwalu. No, i co najlepsze - wszędzie można siąść na trawie, zrobić piknik albo porzucać frisbee. Ochrona, czy tam inne służby porządkowe sąw każdym parku i krążą po alejkach, ale nikt się nie czepia włażenia na trawnik. Trawniki nie cierpią, bo w jakiś sposób są doskonale utrzymane i nawet grupki siedzące na kocykach im nie przeszkadzają. A miasto widocznie wyznaje zasadę, że zieleń jest po to, żeby jej używać, a nie, żeby się tylko na nią gapić. I chwała im za to.

Ale nie tylko tereny zielone są okupowane przez ludzi. Centrum miasta rozkwita ogródkami letnimi już od kwietnia. Większość jest zorientowana na turystów, ale "lokalsi" też chętnie korzystają. Od rana jest gdzie usiąść i wypić kawę, a popołudniu/wieczorem można przejść do mocniejszych trunków. W weekendy po 20.00, jeśli pogoda dopisuje trudno jest upolować wolny stolik przed jakąkolwiek knajpą. 
Lokali jest do wyboru do koloru. Od prostych barów ze stołami z drewna i ławami, gdzie piwo jest za 6 lei, bo eleganckie lounge oferujące wiklinowe kanapy pełne kolorowych poduch. Tam można wypić równie kolorowe drinki. Muzyka zmienia się od jednego lokalu do drugiego. A jednym z moich ulubionych miejsc jest i tak otwarta we wrześniu zeszłego roku plaża. Ja to nazywam plażą, bo tak jest zrobiona, aczolwiek miejsce ma jakąś tam swoją oficjalną nazwę. Na kawałku niczego wylano beton, zasypano go piaskiem, ustawiono stoliki i krzesła (klasyczne tudzież zrobione z beczek) oraz kilka hamaków, postawiono bar pod otwartym niebem, a naokoło rozstawiły się furgonetki, z których sprzedawane jest jedzenie - od pizzy w kawałkach, przez hamburgery, po naleśniki. Czekam tylko, jak temperatury będą na tyle wysokie, żeby tam siedzieć do późna w noc. 

Stare miasto i życie w nim kwitnące.
Wiosna w Bukareszcie ma też to do siebie, że nie wiadomo, co robić. Nie dlatego, że nie ma co robić, wręcz przeciwnie! Można robić wszystko. Po zimowej hibernacji oferta kulturalna Bukaresztu eksploduje możliwościami i czasami naprawdę trzeba podejmować decyzję, na co iść. Z tego staram się też korzystać, ile się da.

Najwcześniej wypadła międzynaroowa bitwa na poduszki. Odbywa się ona tego samego dnia w kilku(nastu? -dziesięciu?) miastach w Europie, a chyba nawet na całym świecie. Poszłam z moimi współlokatorkami. Dziki tłum stoi na Placu Universitate i na wyznaczony sygnał wszyscy zaczynają się prać poduchami. Trwało to prawie godzinę. Po jakimś czasie już nie mogłyśmy, to jest strasznie męczące, crossfit przy tym to jest lekka rozgrzewka! Zabawy przy tym było co nie miara. Polecam.

We run!
To oczywiście wiecie, co to jest. Color Run! Po raz drugi z rzędu dałam się obsypać farbą. Tu nie ma dużo do opowiadania, po prostu było cudnie i kolorowo!

Spotlight Festival
Po lewej - świetlny słupek z lustrem na dole i na górze, więc jak się tam spojrzało, robiło się wrażenie nieskończoności.
Na środku -  podwieszone na żurawiu figury wykonane z drutu i podświetlone od spodu, przedstawiające dom, kilka postaci ludzkich, drzewo i samochód. Wszystko kręciło się mijając się po drodze, robiąc wrażenie, że ludzie idą, samochody jadą itp. bardzo ciekawe wrażenie.
Po prawej - drzewo wykonane z butych butelek, misek i kubełków, podświetlone od środka
Międzynarodowy Festiwal Światła. Przez trzy wieczory od 20.00 do 23.00 Calea Victoriei (jedna z głównych arterii miasta) była zamykana dla samochodów. Ludzie mogli spacerować wzdłuż ulicy i oglądać oświetlone na różne kolory budynki, a także świetlne instalacje. Była też projekcja krótkiego, acz efektownego videoclipu na fasadzie jednego z budynków. Generalne założenie wydarzenia jest rewelacyjne, ale przyznam szczerze, że byłam trochę rozczarowana. Poza tą projekcją na budynku i trzema instalacjami na zdjęciu nie było nic szczególnie robiącego wrażenie. Za to tłumy ludzi okrutne.

Etnorama
Festiwali w Bukareszcie na wiosnę jest zatrzęsienie. Jak do tej pory wybrałam się na dwa (ale planuję korzystać dalej z tego dobrodziejstwa.)
Etnorama trwała trzy dni w parku Herastrau. Działo się głównie wieczorem. Odbywały się koncerty zespołów folkowych, folkowo rockowych i orkiestr. Były też pokazy ludowych tańców z różnych krajów. A na stoiskach naokoło można było kupić międzynarodowe smakołyki, albo lokalne wyroby artystyczne z różnych krajów. Założeniem festiwalu jest w największym możliwym skrócie MULTI-KULTI. Super zabawa, dużo dobrej muzyki, piękne wydarzenie.

Burgerfest
Najsmaczniejsze, jak do tej pory wydarzenie w mieście. Trzy dni, siedemnaście burgerowni w jednym miejscu. Ta impreza wypadła nam wprawdzie dość drogo, bo trzeba było zapłacić i za wstęp i za jedzonko, ale prawdę mówiąc, warto było. Reszty ludzi też to nie odstraszyło, bo tam również był tłum. Rumuni są na ogół BARDZO mięsożerni, więc święto burgera to dla nich gratka. A jak dołoży się do tego dobre koncerty i miłą atmosferę festiwalu - sukces imprezy murowany.
Tu założeniem jest znalezienie najlepszego burgera w kraju. Ale oprócz konkursowych potyczek każda burgerownia po prostu ustawia stoisko i sprzedaje swoje wyroby. Można było do kompletu zamówić frytki i piwko, I siąść przy stoliku albo na pufach, względnie na kostkach siana.


No, i tak się toczy życie wiosną. Prawie codziennie jest co robić. Jeszcze niech pogoda się ustabilizuje i w ogóle będzie cudownie! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz