poniedziałek, 11 maja 2015

Ciemniejsza strona EVS

Piszę tu już od siedmiu miesięcy, może niezbyt często, ale w miarę regularnie. I zdaje się, że zawsze pozytywnie. Tym razem postanowiłam odsłonić kawałek ciemnej strony EVS-u. Chyba trochę ostatnio rośnie mój poziom frustracji, a nie zamierzam przekłamywać mojego pobytu tutaj. Dlatego też i na blogu postanowiłam trochę swoich żalów wylać.

Z EVS-em sprawa ma się tak, że nie do końca wiadomo, na co można trafić. W sensie organizacji goszczącej.  Chyba, że przyjmuje cię organizacja, którą znasz i wiesz, że jest dobra, lub którą ci polecono. Najczęściej jednak wyjeżdża się w ciemno.

Od początku nie mieliśmy wiele pracy, wystarczająco jednak, żeby można było powiedzieć, że jest tak w sam raz. Zajęcia w szkole, lekcje rumuńskiego, eventy dla dzieci w Bibliotece Narodowej, spotkania organizacyjne, a do tego wszystkiego trzeba było się zająć mieszkaniem. No i jakoś to pełzło. W drugim semestrze zajęć w szkole mamy mniej, za to problemów więcej, bo szkoła jest w remoncie i czasem się okazuje, że nie mamy sali.  Z eventami trochę zrobiło się zamieszanie organizacyjne, czasem są, czasem ich nie ma, czasem są przekładane na później, na ogół niewiele wiemy.

Nasi koordynatorzy to zajęci ludzie. Tak w tej branży jest. Projekty pisze się jeden za drugim, a potem trzeba je jakoś koordynować. To wszystko zabiera mnóstwo czasu. I w ostatecznym rozrachunku tego czasu brakuje dla nas - wolontariuszy zagranicznych. Trochę to niedobrze, bo my tu jednak przyjechaliśmy na dość limitowany czas, żeby popracować. A jakoś tej pracy ubywa z każdym dniem. Komunikacja też szwankuje. Często brakuje nam informacji, a pytania trafiają w próżnię.

Nie mówię, że nasza organizacja jest totalnie beznadziejna. W gruncie rzeczy bardzo lubię z tymi ludźmi pracować. Ale no właśnie, jakoś tej pracy nie widać ostatnio… Chcę spędzić te ostatnie dwa miesiące mojego projektu jak najbardziej produktywnie. Jak do tej pory wszystko, co robiliśmy, czy w ramach organizacji, czy we własnym zakresie przyniosło mi dobre owoce. Nauczyłam się więcej niż mogłam sobie wymarzyć. Nie chciałabym przerywać tej dobrej passy, a tymczasem stanęłam w miejscu.

Ktoś by mógł powiedzieć „Durna, nie masz co robić, tyle masz czasu wolnego, to go wykorzystaj! Możesz robić cokolwiek chcesz!” To właśnie robię. Dlatego podróż w kwietniu, dlatego zaczęłam trenować żonglerkę, dlatego tak pracuję nad blogiem i dlatego zaangażowałam się w kampanię uliczną w ramach ONG Fest (targi organizacji pozarządowych). Mimo to, nadal czuję, że robię niewiele.

Ci co mnie znają, wiedzą- ja w bezruchu trwać nie mogę. Musi się dziać. Jak się nie dzieje, to podupadam na duchu. Ale też bywa, że potrzebuję kogoś, kto mi pomoże ruszyć. Nie zawsze jestem w stanie sama wymyślić co mogę robić. Potrzebuję jakiegoś przewodnictwa, pomysłu. No, co poradzę. Z całej siły chcę tutaj jeszcze się rozwijać i pracować. I mam nadzieję, że jeszcze mi się uda.
Uświadomiłam sobie to wszystko w ten weekend, między ONG Fest i Comic Conem. Średnio dziennie wypadało mi 5 godzin snu, 19 godzin na nogach, z czego ponad 12 w ruchu, coś robiąc, przemieszczając się z miejsca na miejsce, ciągle zajęta, zabiegana… W takie dni jestem najszczęśliwsza. I zaraz po takim weekendzie trafiłam znów w dni, gdzie mam jedną lekcję dziennie z dzieciakami, gdzie nie wiem, czy i kiedy odbędzie się spotkanie dla dzieci w bibliotece, które mam koordynować… I dostałam ataku marazmu.

Po co Wam to wszystko piszę? Z dwóch powodów. Po pierwsze: żebyście nie myśleli, że idealizuję i przedstawiam EVS jako absolutnie idealny czas. Nie jest idealnie. Istnieje cały schemat psychicznych wzlotów i upadków w ramach takiego wyjazdu, czy jakiegokolwiek innego projektu. Ja mam obecnie trochę gorszą fazę. Na szczęście, jestem tego świadoma i zamierzam coś z tym zrobić. Mam nadzieję, że mi się uda. Po drugie: chcę Was ostrzec. Jeśli ktoś z Czytelników zdecydowałby się wyjechać na taki wolontariat, sprawdźcie wcześniej organizację. Sprawdźcie projekt. Dopytujcie. Upewnijcie się, że nie wyprowadzicie się z kraju na marne. Albo jedźcie do sprawdzonej, poleconej przez kogoś organizacji. Problemów przy projekcie nie da się uniknąć, ale da się je zminimalizować. Z tego, co słyszeliśmy od innych wolontariuszy, oni mają jeszcze gorzej. Pod różnymi względami. Są setki młodych ludzi, którzy na wolontariacie europejskim zmagają się z kłopotami organizacyjnymi lub logistycznymi. Są dziesiątki, które opuszczają projekt wcześniej. Jeśli przyjdzie Wam do głowy wyjechać na EVS – sprawdźcie gdzie i do czego jedziecie. I nastawcie się na pokonywanie przeszkód po drodze. Mimo wszystko warto. I mimo wszystko nadal twierdzę, że ten wyjazd był najlepszą decyzją podjętą w moim życiu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz