Piszę tu już od siedmiu miesięcy, może niezbyt często, ale w
miarę regularnie. I zdaje się, że zawsze pozytywnie. Tym razem postanowiłam
odsłonić kawałek ciemnej strony EVS-u. Chyba trochę ostatnio rośnie mój poziom
frustracji, a nie zamierzam przekłamywać mojego pobytu tutaj. Dlatego też i na
blogu postanowiłam trochę swoich żalów wylać.
Z EVS-em sprawa ma się tak, że nie do końca wiadomo, na co
można trafić. W sensie organizacji goszczącej.
Chyba, że przyjmuje cię organizacja, którą znasz i wiesz, że jest dobra,
lub którą ci polecono. Najczęściej jednak wyjeżdża się w ciemno.
Od początku nie mieliśmy wiele pracy, wystarczająco jednak,
żeby można było powiedzieć, że jest tak w sam raz. Zajęcia w szkole, lekcje rumuńskiego,
eventy dla dzieci w Bibliotece Narodowej, spotkania organizacyjne, a do tego
wszystkiego trzeba było się zająć mieszkaniem. No i jakoś to pełzło. W drugim
semestrze zajęć w szkole mamy mniej, za to problemów więcej, bo szkoła jest w
remoncie i czasem się okazuje, że nie mamy sali. Z eventami trochę zrobiło się zamieszanie
organizacyjne, czasem są, czasem ich nie ma, czasem są przekładane na później,
na ogół niewiele wiemy.
Nasi koordynatorzy to zajęci ludzie. Tak w tej branży jest.
Projekty pisze się jeden za drugim, a potem trzeba je jakoś koordynować. To wszystko
zabiera mnóstwo czasu. I w ostatecznym rozrachunku tego czasu brakuje dla nas -
wolontariuszy zagranicznych. Trochę to niedobrze, bo my tu jednak
przyjechaliśmy na dość limitowany czas, żeby popracować. A jakoś tej pracy
ubywa z każdym dniem. Komunikacja też szwankuje. Często brakuje nam informacji,
a pytania trafiają w próżnię.
Nie mówię, że nasza organizacja jest totalnie beznadziejna.
W gruncie rzeczy bardzo lubię z tymi ludźmi pracować. Ale no właśnie, jakoś tej
pracy nie widać ostatnio… Chcę spędzić te ostatnie dwa miesiące mojego projektu
jak najbardziej produktywnie. Jak do tej pory wszystko, co robiliśmy, czy w
ramach organizacji, czy we własnym zakresie przyniosło mi dobre owoce.
Nauczyłam się więcej niż mogłam sobie wymarzyć. Nie chciałabym przerywać tej
dobrej passy, a tymczasem stanęłam w miejscu.
Ktoś by mógł powiedzieć „Durna, nie masz co robić, tyle masz
czasu wolnego, to go wykorzystaj! Możesz robić cokolwiek chcesz!” To właśnie
robię. Dlatego podróż w kwietniu, dlatego zaczęłam trenować żonglerkę, dlatego
tak pracuję nad blogiem i dlatego zaangażowałam się w kampanię uliczną w ramach
ONG Fest (targi organizacji pozarządowych). Mimo to, nadal czuję, że robię
niewiele.
Ci co mnie znają, wiedzą- ja w bezruchu trwać nie mogę. Musi
się dziać. Jak się nie dzieje, to podupadam na duchu. Ale też bywa, że
potrzebuję kogoś, kto mi pomoże ruszyć. Nie zawsze jestem w stanie sama
wymyślić co mogę robić. Potrzebuję jakiegoś przewodnictwa, pomysłu. No, co
poradzę. Z całej siły chcę tutaj jeszcze się rozwijać i pracować. I mam
nadzieję, że jeszcze mi się uda.
Uświadomiłam sobie to wszystko w ten weekend, między ONG
Fest i Comic Conem. Średnio dziennie wypadało mi 5 godzin snu, 19 godzin na
nogach, z czego ponad 12 w ruchu, coś robiąc, przemieszczając się z miejsca na
miejsce, ciągle zajęta, zabiegana… W takie dni jestem najszczęśliwsza. I zaraz
po takim weekendzie trafiłam znów w dni, gdzie mam jedną lekcję dziennie z
dzieciakami, gdzie nie wiem, czy i kiedy odbędzie się spotkanie dla dzieci w
bibliotece, które mam koordynować… I dostałam ataku marazmu.
Po co Wam to wszystko piszę? Z dwóch powodów. Po pierwsze: żebyście
nie myśleli, że idealizuję i przedstawiam EVS jako absolutnie idealny czas. Nie
jest idealnie. Istnieje cały schemat psychicznych wzlotów i upadków w ramach
takiego wyjazdu, czy jakiegokolwiek innego projektu. Ja mam obecnie trochę
gorszą fazę. Na szczęście, jestem tego świadoma i zamierzam coś z tym zrobić.
Mam nadzieję, że mi się uda. Po drugie: chcę Was ostrzec. Jeśli ktoś z Czytelników
zdecydowałby się wyjechać na taki wolontariat, sprawdźcie wcześniej
organizację. Sprawdźcie projekt. Dopytujcie. Upewnijcie się, że nie
wyprowadzicie się z kraju na marne. Albo jedźcie do sprawdzonej, poleconej
przez kogoś organizacji. Problemów przy projekcie nie da się uniknąć, ale da
się je zminimalizować. Z tego, co słyszeliśmy od innych wolontariuszy, oni mają
jeszcze gorzej. Pod różnymi względami. Są setki młodych ludzi, którzy na
wolontariacie europejskim zmagają się z kłopotami organizacyjnymi lub logistycznymi.
Są dziesiątki, które opuszczają projekt wcześniej. Jeśli przyjdzie Wam do głowy
wyjechać na EVS – sprawdźcie gdzie i do czego jedziecie. I nastawcie się na
pokonywanie przeszkód po drodze. Mimo wszystko warto. I mimo wszystko nadal
twierdzę, że ten wyjazd był najlepszą decyzją podjętą w moim życiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz