wtorek, 3 listopada 2015

Pomysł na weekend

Złota jesień (rumuńska, nie polska) zapanowała, co postanowiliśmy wykorzystać i wyrwać się na nieco przedłużony weekend. Błogosławieństwo elastycznego grafiku pracy- wyłuskałam praktycznie cztery dni wolnego pod rząd.
Kierunek- Baile Herculane



Maleńkie miasteczko z historią sięgająca Dacii i Imperium Rzymskiego. Dziś znana głównie ze względu na gorące źródła.

Podróż pociągiem z Bukaresztu trwa sześć godzin. Dojechaliśmy wieczorem, około 22.00 i z rozczarowaniem odkryliśmy, że nie ma taksówek. Ktoś by rzekł, „no raczej, toż to rumuńskie zadupie, gdzie tam taksowki”. Ale Pani z naszego pensjonatu nas zapewniła że są. Pani w kiosku z kebabem i Pani w okienku z biletami też się zdziwiły, bo taksowski powinny być- kierowcy wiedzą, kiedy przyjeżdżają pociągi, więc czatują na podróżnych, bo dworzec jest kilka kilometrów od centrum Baile. Zdobyliśmy numer i zadzwoniliśmy. Nawet Pani dyspozytorka się zdziwiła, że taksówek nie było, znaczy – faktycznie powinny być. Ostatecznie po półtoragodzinnym spacerze (w złym kierunku, jak się okazało) i polowaniu na taksówkę, przed północą dotarliśmy do naszego pensjonatu. Wszelkie atrakcje, a nawet planowanie, pozostawiliśmy na dzień następny.

Pobudka bladym świtem o 12.00 (hej, w końcu to miały być wakacje!) i szybkie ogarnięcie co i jak w naszej kwaterze. Tak, jest basen i jacuzzi do dyspozycji. Nie, sauna i aromaterapia po sezonie nie są dostępne. Tak, można do centrum na piechotę, bez bagażu to tak z godzinka. Tak, można też zadzwonić po taksówkę. Tak, są gorące źródła, trasy po górach też, krótsze lub dłuższe. Tak, jest restauracja i można coś zjeść.

Zorientowani już co i jak, zdecydowaliśmy się na wersję „na bogato” i zadzwoniliśmy po taksówkę. Swoją drogą, po trzech dniach takiego miotania się między Casa Ecologica a Baile Herculane, wszyscy kierowcy jedynej firmy taksiarskiej w mieście nas znali i nawet nie musieliśmy mówić gdzie chcemy jechać.

No to taksówką i do centrum. Po drodze podpytaliśmy kierowcę, dowiedzieliśmy się, że tu co właśnie jedziemy to raczej taka część z blokami, po drugiej stronie rzeki wille i takie tam, a centra w sumie są dwa- takie turystyczne, że hotele i knajpki i takie historyczne, tyle że rozkopane. Poprosiliśmy do turystycznego.


Katolicki kościółek

Hotele i góry w tle.


Rzeczywiście Baile dokładnie tak wygląda. Rozciąga się niemal na 7km po dwóch stronach rzeki Cerna. Jedna strona rzeki to cześć blokowa, typowo mieszkaniowa. Po drugiej stronie znaleźć można wille i domki jednorodzinne a kawałek dalej hotele, stoiska z pamiątkami i knajpki. Restauracji jest około pięć, hoteli dziesięć. Po całym miasteczku są też rozsypane pensjonaty w domkach prywatnych- jak w Zakopanem u pani Wiesi, która ma akurat 5 pokoi na piętrze wolnych i wynajmuje. Poza sezonem to wszystko trochę umiera, choć ceny za nocleg są niższe o 10 czy 20 lei. Ale cześć lokali jest zamkniętą, grillownie w centrum nie działają i jakoś tak pusto na uliczkach.

Anca, moja była psorka od rumuńskiego, jak się dowiedziała, że jadę do Herculane powiedziała że „musze jej opowiedzieć, bo jej się zawsze to miejsce kojarzyło z ciotkami jadącymi tam ratować się z artretyzmu, to może ja jej złamię ten stereotyp”. Prawdę mówiąc- nie bardzo. Może w lecie rzeczywiście jest więcej rodzin z dziećmi, czy młodszych turystów, którzy chcą się po prostu wyrwać z miasta, w góry, i przy okazji potaplać w gorącej wodzie śmierdzącej jajami i zdrowiem. Ale my faktycznie widzieliśmy głównie ludzi starszych. Jak sami wpakowaliśmy się do kąpieliska zaniżyliśmy średnią wieku w baseniku do 50 lat.
Ale po kolei.

Miasteczko Baile Herculane położone jest przy Parku Narodowym Doliny Cernej. Miejscowość szczyci się ponad 1800 letnią historią – już w czasach, gdy obecne tereny Rumunii podlegały Cesarstwu Rzymskiemu przyjeżdżano tu na naturalne gorące kąpiele. Największy rozkwit przeżywały w XVIII i XIX wieku, odwiedzane m.in. przez Franciszka Józefa i księżniczkę Elżbietę Bawarską (Sissi).

Obecnie, choć popularne, Baile Herculane są okrutnie zaniedbane. Wiele budynków jest naprawdę przepięknych, z niesamowitymi detalami architektonicznymi i ciekawą historią. Wszystkie jednak podupadłe. Brak funduszy, brak chętnych, żeby jakoś to ładnie odrestaurować i przywrócić do życia... Wprawdzie obecnie centrum historyczne jest rzeczywiście w przebudowie, ale odnawiane są głównie ulice, nie zaś budynki.

Piata Hercules, czyli Plac Herkulesa, centralna ulica historycznego centrum, nazwana tak,
podobnie jak całe miasteczko, na cześć Herkulesa- starożytnego półboga.
Hotel Cerna, jakoś uparcie mi przypomina dom Muminków


Cieszy się japa.
W tle najpiękniejszy moim zdaniem budynek w mieście,
zaniedbany okrutnie, a szkoda.
Wnętrze tegoż pięknego i zaniedbanego pałacu podejrzane przez wybitą szybę w drzwiach.

Altanka, gdzie podobno bywają koncerty.

Jeszcze dwa lata temu podobno można było wejść do środka. Teraz stoi zabite dechami...




Baile Apollo, czyli jedna ze starych łaźni. Potencjał ogromny. Zmarnowany.


Za to otoczenie miasteczka jest cudowne i bez odrestaurowania. W czasie spaceru zarówno z lewej jak i z prawej można podziwiać przepiękne góry, szczególnie magiczne jesienią, gdy drzewa obsypane są kolorowymi liśćmi. Na terenie Parku Narodowego jest kilka tras turystycznych, ale nie mieliśmy, niestety, czasu na porządne łażenie po górach. Udało nam się za to przejść spory kawał drogą wracając ze źródeł Sapte Izvoare do centrum. Po drodze zahaczyliśmy o Grota Haiducilor, czyli Grotę Banitów. Grota okazała się być w zasadzie kilkoma grotami, można było przejść tunelikami od jednego otworu w ścianie skalnej do drugiego. Nietoperze śmigały pod sufitem i tylko szkoda, że całe ściany oznaczone były autografami turystów.
Wejście do groty.

Grota Haiducilor


Tam już nie weszłam, ale idę o zakład, że było jeszcze więcej nietoperzy....


XIX-wieczna sekwoja.





A tutaj Andrei nauczył się mówić po polsku "Jest pięknie"

A gdzieś po drodze rumuńskie drugie śniadanie.
Atrakcja karczmy- najbardziej puchate kociątko, jakie widziałam na żywo. Oprócz kociątka mieli mamę kota,
dwie papużki, w tym jedna całkiem wyliniała i oczko wodne z pstrągami.
Z całej tej menażerii tylko pstrągi były do zjedzenia- pan wyławiał, ubijał i oprawiał na miejscu i przyrządzał na grillu.

Zamurowany kominek w skale.
Bo tak.


Alejka i posążki przy alejce. Wiem, zasłoniłam...
O, macie!

I alejka raz jeszcze.


Co się tam nałaziliśmy, to nasze. Przeszliśmy miasteczko wzdłuż i wzdłuż (bo wszerz nie bardzo jest gdzie) kilkakrotnie w ciągu tych dwóch dni. Pozachwycaliśmy się architekturą, ponarzekaliśmy na Rumunię, która nie dba widocznie o miejsca potencjalnie interesujące turystycznie i zrobiliśmy rozeznanie jeśli chodzi o baseny.

W centrum historycznym jest Baile Venera- mały, czerwony budyneczek z kilkoma dosłownie niewielkimi basenami pełnymi oparów gorącej, leczniczej wody. Za symboliczne 5 lei przysługuje kąpiel, około 30 minutowa, bo dłużej i tak się tam nie da wytrzymać. Czysty relaks.
Za miastem znajdują się Sapte Izvoare Calde, czyli Siedem Gorących Źródeł. Co prawda my znaleźliśmy tylko dwa. Nad samym brzegiem rzeki znajdują się darmowe, przygotowane dla ludzi niewielkie baseny, można też znaleźć prowizoryczne budki lokalnych masażystów. Ciężko tam dotrzeć bez samochodu. My zdecydowaliśmy się podjechać taksówką, a wróciliśmy piechotą.

Buda masażysty, pełen profesjonalizm

Jedno z Siedmiu Gorących Źródeł- basen nad rzeką, a w basenie... faktycznie głównie ciotki...


Oprócz tego wiele hoteli oferuje swoje baseny, jacuzzi, sauny, spa, masaże, aromaterapię i inne atrakcje. Tam się nie zapuszczaliśmy, poprzestaliśmy na basenie i jacuzzi w naszym pensjonacie- miło i kameralnie.


Świetny pomysł na weekend. Prawdę mówiąc chętnie wybrałabym się tam raz jeszcze, ale na cały tydzień. Dwa dni to za mało, żeby skorzystać ze wszystkiego – źródeł, basenów, masaży, ale też gór i tras spacerowych. Może na wiosnę...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz